sobota, 24 kwietnia 2010

Wielki Gatsby - fragment pierwszy

"Była w jego życiu pierwszą dziewczyną z dobrego domu. Z ludźmi tego rodzaju stykał się w różnych swoich nie ujawnionych zawodach, lecz zawsze oddzielony od nich niewidzialnym zasiekiem z drutu. Wydała mu się niepokojąco godna pożądania. Bywał w jej domu, najpierw z innymi oficerami z Camp Taylor, później sam. Zdumiewał go i zachwycał – nigdy przedtem nie był w tak wspaniałym domu. Lecz atmosferę zapierającego dech napięcia nadawał mu fakt, że mieszkała w nim Disy – w sposób równie niewymuszony i naturalny, jak on w swoim obozowym namiocie. Dla niego ten dom był spowity tajemnicą; można było domyślać się istnienia pokojów sypialnych na piętrze, piękniejszych i chłodniejszych od innych, i wesołych, ciepłych korytarzy – pełnych ruchu i życia, i miłości, ale nie owych starych wspomnień miłości zasuszonych w lawendzie, lecz romansów pulsujących świeżym oddechem, pachnącym najnowszym, błyszczącym samochodem i balem, po którym kwiaty jeszcze nie zwiędły. Podniecało go również to, że wielu kochało się w Disy – podnosiło to jej wartość w jego oczach. Czuł obecność tych wielbicieli w całym domu, czuł w powietrzu cienie i echa wibrujących jeszcze uczuć.
Lecz zdawał sobie sprawę, że bywa w domu Daisy na zasadzie czystego przypadku. Choć mogła go czekać najwspanialsza przyszłość jako Jay Gatsby’ego, w owym czasie był tylko młodym człowiekiem bez grosza, bez przeszłości, a mundur oficera mógł zniknąć z jego ramion w jednej chwili jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Wykorzystywał więc czas i okoliczności, jak się dało. Brał, co mógł brać, zachłannie i bez skrupułów – w końcu wziął Daisy w pewną cichą, październikową noc, wziął ją, bo w gruncie rzeczy nie miał prawa dotknąć jej ręki. Mógł sobą gardzić, ponieważ wziął ją podstępem podając się za kogoś innego. Nie znaczy to, że usiłował ją olśnić swoimi wyimaginowanymi milionami, lecz z rozmysłem obudził w Daisy zaufanie i poczucie bezpieczeństwa; dał jej do zrozumienia, że jest z tej samej sfery co ona, że jest całkowicie zdolny zaopiekować się nią. W istocie jednak nie miał tych możliwości – nie stała za nim żadna majętna rodzina i zależał od bezdusznych zwierzchników, których kaprys mógł go rzucić na drugi koniec świata.
Ale nie gardził sobą i stało się inaczej, niż sobie wyobrażał. Prawdopodobnie miał zamiar wziąć, co się da, i odejść – lecz oto stwierdził, że skazał się sam na wędrówkę za Świętym Graalem. Wiedział, że Daisy jest niezwykła, lecz nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo niezwykła może być dziewczyna z dobrego domu. Zniknęła we wnętrzu tego domu, wróciła do swego wspaniałego, bogatego życia nie zostawiając Gatsby’emu nic. Czuł się jej poślubiony, to było wszystko.
Gdy znów się spotkali, w dwa dni później, to on, Gatsby, był bez tchu, to on w jakiś sposób był oszukany. Ganek jej domu oświetlały gwiazdy, jakby w tym celu opłacone; modna trzcinowa ławeczka zatrzeszczała z szykiem, gdy Daisy zwróciła się ku niemu, a on pocałował jej chciwe i ładne usta. Zaziębiła się i miała głos bardziej zachrypnięty, niż zwykle, co dodawało mu jeszcze więcej uroku. Jej młodość i niezwykłość, tak niewolniczo związane z bogactwem, podziałały na Gatsby’ego oszałamiająco; oszałamiała go świeżość jej niezliczonych strojów i sama Daisy, jaśniejąca jak srebro, bezpieczna i wyższa ponad rozpaczliwe wysiłki ludzi biednych.

- Nie potrafię ci opisać, mój drogi, z jakim zdumieniem stwierdziłem, że ją kocham. Przez chwile miałem nawet nadzieję, że mnie odtrąci, ale nie zrobiła tego, bo ona mnie też kochała. Wyobrażała sobie, że dużo wiem, bo wiedziałem rzeczy inne niż ona… I oto odszedłem daleko od moich ambicji, z każdą minutą zanurzając się w tę miłość coraz głębiej, aż nagle wszystko przestało mnie obchodzić. Jaki był sens w wielkich osiągnięciach, kiedy lepiej spędzałem czas po prostu opowiadając jej, co zamierzam osiągnąć?
Ostatniego popołudnia przed odjazdem siedział długo trzymając Daisy w ramionach w zupełnej ciszy. Był to zimny, jesienny dzień i na kominku trzaskał ogień, od którego policzki jej płonęły. Od czasu do czasu poruszała się i wtedy poprawiał trochę ramię, a raz pocałował jej ciemne, błyszczące włosy. Popołudnie skłoniło ich do milczenia, jakby chciało wryć się w ich pamięć i przygotować do długiego rozstania, które następny dzień miał przynieść. Przez cały miesiąc miłości nie byli sobie bliżsi, nie rozumieli się nigdy lepiej jak wówczas, kiedy ona milczącymi wargami muskała jego rękaw albo kiedy on głaskał końce jej palców delikatnie, jakby nie chcąc zbudzić jej ze snu."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz